niedziela, 31 sierpnia 2014

ulubione rzeczy | wakacje

Przyszła pora na ostatni wakacyjny post, co nieco mnie zasmuca, ale przedstawię Wam w nim same pozytywne rzeczy, które umilały mi te dwa miesiące i niejednokrotnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Także takie, które często mi towarzyszyły. Pierwsza rzecz, którą widzicie, to lakier do paznokci Be Beauty w pięknym, turkusowym kolorze. Mnie jego obecność tutaj w dalszym ciągu dziwi, jako że dotychczas byłam osobą, która trzymała się z daleka od malowania paznokci, robiłam to może raz, ewentualnie dwa do roku, a teraz nie wyobrażam sobie nie mieć pomalowanych paznokci. Moja wcześniejsze niechęć brała się trochę z nieumiejętności posługiwania się pędzelkiem, teraz jednak żyjemy w dużo lepszych stosunkach i udaje się nam fajnie współpracować. Uwaga, moja kolekcja lakierów drastycznie się powiększa!
Moją absolutnie ulubioną, wakacyjną rzeczą (pomijając czarną spódnicę, ale wspominałam o niej już tyle razy, że postanowiłam ją pominąć) była krótsza bluzka ze zdjęcia powyżej. Towarzyszyła mi w czasie każdej pogody, w połączeniu ze spodniami, spódnicami, czy spodenkami. Mój ideał! A pomyśleć, że kosztowała mnie jedyne dwa pięćdziesiąt, ach...
Pocztówki to coś, co absolutnie kocham, od niedawna je kolekcjonuję i znajomi wiedzą, co najbardziej mnie cieszy w wakacyjnym okresie. Tego roku padł jakiś absolutny rekord, jako że w skrzynce czekało na mnie aż sześć pocztówek! Z Łeby, znad polskiego morza, z Austrii, z Niemczech, z Makowa Podhalańskiego i z Chorwacji. Naprawdę nic tak nie poprawiało mi nastroju jak nowa pocztówka z zabawnym wpisem od znajomych. Dla mnie to pamiątka na całe życie i bardzo chętnie je czytam po kilka razy. Chętnie też sama kupuję pocztówki w miejscach, które odwiedzam. Większość z nich powiesiłam na mojej tablicy korkowej.
Na mojej liście rzeczy, które chcę zrobić w przyszłości, jest punkt, by przywieźć breloczek z każdego odwiedzonego kraju. Jak na razie za granicą byłam zaledwie jeden raz, w Chorwacji, i jako że jest to mój pierwszy breloczek, jest on moim ulubionym. Choć już nie mogę się doczekać, aż kiedyś w Paryżu kupię miniaturową wieżę Eiffla. Breloczki przywieszam na mojej tablicy korkowej przy pocztówce z danego kraju. Chciałabym, by kiedyś brakło na nie miejsca!
Moim ulubionym owocem zostały maliny, uwielbiam jeść je prosto z krzaczka, ale nie zabrakło też malinowych koktajli. Wakacje tak naprawdę kojarzą mi się z masą owoców: borówki, śliwki, jabłka, i wszystkie je uwielbiam!
To tyle, jeśli chodzi o moich ulubieńców w okresie wakacyjnym. Mam nadzieję, że i Wy jakichś mieliście!

piątek, 29 sierpnia 2014

ogólne podsumowanie wakacji

 Zastanawiam się, kiedy obudzę się z mojego słodkiego, wakacyjnego snu, i jak bardzo straszna będzie ta pobudka. Jakoś nie dociera do mnie jeszcze, że od przyszłego tygodnia wracam do szkoły, do codziennych obowiązków, porannego wstawania i wiecznego zmęczenia. Ale też nie wierzę, że ponownie spotkam moją ponad czterdziestoosobową klasę, z której większości nie widziałam od dwóch miesięcy. Rozpocznę też wybrane przeze mnie rozszerzenia, co z jednej strony mnie ciekawi, a z drugiej mocno niepokoi. Ale, jak już pisałam, nie wierzę. Mimo, że przed sobą mam kalendarz, mówiący mi, że sierpień dobiega końca. Choć planuję jeszcze jedną, wakacyjną notkę, nie wiem, czy uda mi się ją napisać w przeciągu najbliższych dwóch dni, więc już teraz stwierdzam, że te wakacje były po prostu normalne. Myślę, że jest to idealne określenie, jako że wydarzyło się tyle samo rzeczy pozytywnych, co tych negatywnych. Wszystko się wyrównało, nie narzekam.
 Nie wiem, czy pamiętacie, ale pod koniec czerwca, dzieliłam się z Wami moimi wakacyjnymi planami. Oczywiście, tak jak się spodziewałam, z większości nic nie wyszło. Jednak kiedy tylko pogoda na to pozwalała, jeździłam na rowerze, byłam zaledwie raz na basenie, ani raz nie biegałam, nie sięgnęłam ani po matematykę, ani po chemię (mimo wielu starań), przeczytałam naprawdę dużo książek i w roku szkolnym nie chciałabym nie mieć na nie czasu.
Mój największy plan został jednak zrealizowany, jak pisałam w zeszłym poście, udało nam się pojechać do Doliny Pięciu Stawów, mimo miesięcy przekładania, niesprzyjających warunków pogodowych i skomplikowanych poszukiwaniach odpowiedniego obuwia.
Choć moje wakacje były pełne monotonii, nie jestem w żaden sposób zła, że wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. Jak mówi jeden z moich ulubionych cytatów:
Nie żałuj, nigdy nie żałuj, że czegoś nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś, bo nie mogłeś!

wtorek, 26 sierpnia 2014

Dolina Pięciu Stawów

Mostek mijany po drodze (kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka)


W niedzielę wróciłam z mojej parodniowej wyprawy do Zakopanego. Mogę Wam powiedzieć, że uwielbiam to miasto i góry, od razu lepiej się tam czuję, oddycham świeżym powietrzem i zachwycam otaczającą mnie architekturą, którą na pewno wszyscy kojarzycie. Charakterystyczne, strzeliste dachy, które przypominają nam, gdzie jesteśmy. Droga przebiegła spokojnie, bez większych rewelacji (dla przypomnienia: wracając ze Zduńskiej Woli, kompletnie się zgubiłyśmy w okolicach Sosnowca) i niedługo po przyjeździe wybraliśmy się zobaczyć Krupówki, które były niesamowicie zatłoczone! Wyobrażałam je sobie nieco inaczej, choć przecież już raz je widziałam, ale wyszło na to, że niewiele z wtedy zapamiętałam. Spodziewałam się większej ilości takich bazarków z pamiątkami, a spotkało mnie mnóstwo sklepów, które możemy spotkać w każdej galerii. 
Następnego dnia wyruszyliśmy do Doliny Pięciu Stawów, szliśmy szlakiem, który może ktoś z Was kojarzy, droga do Morskiego Oka, a przy Wodogrzmotach Mickiewicza odbicie na drogę prowadzącą już prosto do celu. Droga jest niezwykle malownicza, ale może też przyprawić o zawrót głowy, gdy przy końcu nagle spojrzymy w dół i zdamy sobie sprawę z wysokości, na której się znajdujemy. Zieleń, otaczająca nas z każdej strony, to z całą pewnością moje klimaty, mimo dość męczącego podejścia, byłam naprawdę zadowolona z kierunku, w którym idę i na pewno nie myślałam o tym, by zawrócić! Ma zdjęciu poniżej widzicie jeden z, moim zdaniem, najładniejszych widoków, jakie spotkałam na swojej drodze. Ten wodospad niesamowicie mnie zauroczył, wygląda magicznie!
Wielka Siklawa (i wciąż długa droga przed nami)
Jeden z pięciu stawów (czyli cel osiągnięty!)
Tym, co nieco mnie zaskoczyło, jeśli chodzi o szlak, który wybraliśmy, jest fakt, że nie zobaczyłam pięciu stawów z góry! Byłam pewna, że nasza wędrówka skończy się na szczycie jakiegoś wzniesienia, z którego będzie jakiś fajny widok w dół, ale jednak nie! Dlatego już myślę o kolejnej wyprawie, bo naprawdę myślę, że taki widok na tę dolinę będzie niezapomniany. Pogoda trochę się zepsuła, gdy byliśmy już u celu, ale na szczęście największy deszcz nas ominął, bo wtedy grzaliśmy się w schronisku. Po deszczu wszystko zaczęło parować i to tyle, jeśli chodzi o piękne widoki.
Koniec końców, stawów widziałam trzy, a nie pięć, ale to dlatego, że wyszliśmy z ośrodka trochę za późno i musieliśmy się spieszyć. A miałam taką ochotę, by pójść jeszcze dalej szlakiem do Morskiego Oka... ale to innym razem!
Do Morskiego Oka niestety nie udało nam się dotrzeć także w niedzielę, bo pogoda całkiem się zepsuła. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się bywać w górach częściej niż dotychczas, dużo częściej, nie raz na kilka lat, bo czuję, że tam jest moje miejsce!
Zbliżenie na krople deszczu ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

trochę refleksji

Ostatnio jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszystko dookoła mnie się zmienia i nic już nigdy nie będzie takie samo. Wpływa na to kilka wydarzeń ostatnich dni, nie do końca fajnych wydarzeń. Przekonałam się niestety, że nawet najbliżsi czasem nas zawodzą i zmuszają do podjęcia trudnych decyzji. To też uświadamia mi, że przebywanie w samotności jest dużo bezpieczniejsze, unikamy w ten sposób wielu nieprzyjemnych sytuacji. Jednak wiadomo, że wszystko ma swoje negatywy, więc może wcale nie warto całkiem odcinać się od ludzi, bo potrafią oni wnieść również w nasze życie wiele radości i uśmiechu.
Każdego dnia coraz bardziej boję się wrócić do szkoły, do nauki. Druga klasa liceum naprawdę mnie przeraża i nie pozwala mi skupić się na pozostałym wolnym tygodniu. Wszystko mówi mi, że sobie nie poradzę. Chciałabym, żeby było dobrze.
Nie celowo ten post ma taki pesymistyczny wydźwięk, po prostu tak wyszło...
Jutro w końcu wydarzy się coś bardziej pozytywnego, wyjeżdżam na kilka dni w góry, czyli do miejsca, gdzie w końcu będę mogła odetchnąć świeżym powietrzem i, mam nadzieję, nieco się uspokoić przez powrotem do szkoły. Góry to również idealne miejsce do przemyśleń, myślę, że głównie temu poświęcę mój czas. Chcemy zobaczyć Dolinę Pięciu Stawów, Morskie Oko i może jeszcze coś po drodze. Mam nadzieję, że uda mi się przywieźć ze sobą dużo zdjęć!

niedziela, 17 sierpnia 2014

typ samotnika

Zauważyłam, że ostatnio coraz więcej czasu spędzam sama ze sobą. Od zawsze jestem typem samotnika i domatora, ale w przeciągu ostatniego miesiąca, jakby to wszystko bardziej się nasiliło. Coraz częściej uciekam w ciszę, rozmyślam, analizuję. Myślę, że nie jest to do końca zdrowe podejście, ale jednak nie chciałabym tego zmieniać. Lubię spokój, który mi wtedy towarzyszy. Czasem, kiedy mam wyjść z domu, by z kimś się spotkać, najchętniej wszystko bym odwołała. Nigdy nie żałuję czasu spędzonego z drugą osobą, bo uwielbiam wspólne wspomnienia, śmiech i rozmowy, ale naprawdę ciężko jest mi opuścić moje cztery ściany. 
Myślę, że moja swego rodzaju niechęć do przebywania w towarzystwie wzięła się stąd, że w moim życiu pojawiło się bardzo dużo takich osób, których tak naprawdę wolałabym nie poznać. Osób, które wyśmiewają innych, obmawiają za plecami, krytykują, oceniają. Nie chcę brać w tym udziału, wolę trzymać się na uboczu. Cieszę się, że wciąż mam przy sobie tych parę osób, które patrzą na świat w sposób podobny do mnie, dla których markowe ubrania i perfekcyjny makijaż to nie jedyna rzecz, która się liczy.
W dzisiejszym poście możecie zobaczyć zdjęcia z jednego z moich ulubionych miejsc w Krakowie. Setki kłódek z imionami i datami, czyli Kładka Bernatka, przez którą, gdy tylko jesteście w Krakowie, polecam Wam przejść, bo moim zdaniem to miejsce ma niesamowity klimat i pięknie wygląda. Choć w porównaniu z innymi państwami, tutaj tych kłódek jest naprawdę niewiele.

czwartek, 14 sierpnia 2014

czytamy - lista BBC

Musicie mi wybaczyć, że ta spódnica pojawia się na moim blogu już mniej więcej trzeci raz w przeciągu całego miesiąca, ale nie da się ukryć, że jest to aktualnie jedna z ulubionych rzeczy w mojej szafie. Od dawna chciałam kupić zwykłą, czarną spódnicę, ale oczywiście wolałam, by ona sama sama mnie znalazła i bym nie musiała jej szukać. Lubię mieć taką rzecz, która pasuje do wszystkiego i mogę ją założyć w każdą pogodę.
Ostatnio dni mijają mi zupełnie niepostrzeżenie i po prostu za szybko. Nie wzięłam się jeszcze w ogóle za matematykę, a czasu zostało coraz mniej. Nie wiem do końca, gdzie szukać motywacji, wiem, że nie powinnam dłużej tego odkładać, bo po prostu nie zdążę, ale dlaczego jakoś mnie to nie przekonuje?
Moja monotonia trwa, wciąż czytam, ale tym razem już nie przypadkowo znalezione w bibliotece książki, ale skupiam się na punkcie szóstym mojej listy stu rzeczy, które chcę zrobić w przyszłości, a brzmi on: Przeczytać wszystkie książki z listy BBC. Lista BBC to po prostu sto książek, które warto przeczytać. Lista jest długa i pełna ambitnych tytułów, o których nigdy nie słyszałam lub po które nigdy z własnej woli bym nie sięgnęła. A tak, mam odpowiednią motywację. Chciałabym przeczytać wszystkie książki z tej listy w przeciągu najbliższych trzech lat. To dość długi okres czasu, ale i też samo czytanie wymaga go wiele. Wprawdzie niektóre z tych książek już kiedyś przeczytałam, ale stwierdziłam, że mimo to sięgnę po nie ponownie. Dlatego na razie żadnego punktu nie odznaczyłam, nawet Harry'ego Pottera, którego chyba wkrótce będę znała na pamięć. TUTAJ znajdziecie moją listę, link do niej umieściłam również na pasku pod nagłówkiem. Mam nadzieję, że ktoś z Was również zabierze się za czytanie tych książek, bo uważam, że są tam takie tytuły, które naprawdę warto znać.

Aktualnie czytam: Tajemna historia - Donna Tartt [63]

sobota, 9 sierpnia 2014

moja monotonia

Skłamałabym, mówiąc, że w przeciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się coś wartego uwagi. Ale prawda jest taka, że nie mam powodów do narzekań, lubię tę monotonię, która zawładnęła moim życiem w ostatnim czasie. Bo choć lubię zmiany w moim najbliższym otoczeniu, takie jak na przykład przeciągnięcie łóżka na drugą stronę pokoju, to jednak w życiu prywatnym lubię usiąść spokojnie z książką i poczytać, czy od czasu do czasu sięgnąć po jakiś film, który będzie w stanie wywołać we mnie jakieś większe emocje. Niby nic specjalnego, ale mnie to w zupełności wystarcza w wakacyjnym okresie. W ostatnim czasie uwolniłam się od seriali, skończyłam Dr House'a na początku wakacji i nie czuję potrzeby szukania kolejnego uzależnienia. Czuję się wolna!
 A tak naprawdę to nie do końca, bo jednak znalazło mnie kolejne uzależnienie. Tak, tym razem to nie ja go znalazłam. Jednak jest to takie uzależnienie, które niesamowicie mnie uszczęśliwia.  W ostatnim czasie absolutnie pokochałam muzykę zespołu One Direction. Mam nadzieję, że wśród moich czytelników nie ma osób, które oceniają kogoś na podstawie tego, jakiego wykonawcy słucha. Ja sama jestem osobą tolerancyjną i w pełni akceptuję słuchaczy każdego rodzaju muzyki. Nie do końca rozumiem osoby, które krytykują kogoś z tego powodu, bo czyż nie jest to kwestia czysto indywidualna, jakiego rodzaju muzyki słuchamy? Moim zdaniem jest. W mojej klasie i zapewne także w całej mojej szkole, tej tolerancji brakuje. I to tylko jeśli chodzi o osoby takie jak na przykład Justin Bieber, czy właśnie członkowie One Direction. Naprawdę nie wiem, jak można oceniać kogoś, kogo nie znamy, na podstawie tego, co mówią inni...
Wspominam o tym zespole, bo chciałam się podzielić z Wami jedną z ich piosenek, której ostatnio słucham właściwie bez przerwy i uważam, że jest naprawdę wspaniała, zwłaszcza w wykonaniu na koncertach. Najlepiej posłuchajcie i sami oceńcie!



wtorek, 5 sierpnia 2014

Park linowy - Góra Żar

W niedzielę miałam okazję być w parku linowym u podnóża Góry Żar, w Międzybrodziu Żywieckim i muszę Wam powiedzieć, że było to świetne doświadczenie. Chciałam tam pojechać już od dawna, plany na to były już w 2012 roku, ale wtedy nic z tego nie wyszło, a teraz się udało, choć był to wyjazd zupełnie spontaniczny, czyli taki, jakie lubię najbardziej. Były pewne obawy, jeśli chodzi o pogodę, bo przejeżdżając przez Wadowice, spotkał nas deszcz, jednak na miejscu na szczęście pogoda była idealna, choć odległe grzmoty nieco straszyły. Najpierw zostałam przeszkolona z obsługi karabinków, które z początku budziły mój niepokój, jednak okazały się bardzo proste w obsłudze, a następnie mogłam ruszyć do pierwszych przeszkód, zawieszonych na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią.
Do wyboru są trzy trasy, ale żeby pokonać trzecią, trzeba najpierw przejść albo pierwszą, albo drugą. Ja zaczęłam od drugiej. Mogę powiedzieć, że poza kilkoma przeszkodami, nie była specjalnie trudna. Choć czasem zaufanie lince, do której jesteśmy przypięci, i po prostu rzucenie się w przepaść, by dojechać do kolejnej platformy, może być trudne. Mimo to zdecydowałam się na trasę trzecią, która składa się z samych tego typu zjazdów, w tym z najdłuższego w tym parku linowym, stumetrowego, po którym trzeba złapać się siatki, by móc kontynuować przejście. Ja oczywiście trochę się bałam tego zjazdu, bo było naprawdę wysoko, a w dodatku trochę mnie poobracało i koniec końców, byłam tyłem do siatki, której miałam się złapać. Później jeszcze zapomniałam, co mam zrobić dalej i siedziałam dwie minuty na tej siatce, patrząc przez siebie i myśląc gorączkowo. Ale poza tym incydentem, przejście tej trasy było niesamowitym przeżyciem i na pewno chciałabym to kiedyś powtórzyć, nawet na wyższych wysokościach. Na pewno mogę polecić Wam wszystkim taki sposób spędzania wolnego czasu i jeśli tylko macie gdzieś w pobliżu jakiś park linowy, skorzystajcie! Jedyną przeszkodą może tu być lęk wysokości, ale ze wszystkim da się poradzić!

sobota, 2 sierpnia 2014

ciasto ucierane z borówkami

Ostatni kulinarny post na moim blogu pojawił się, gdy piekłam bożonarodzeniowe ciasteczka. Tak więc, jak widać, w kuchni nie pojawiam się zbyt często. Jednak kilka dni temu znalazłam w domu tak prosty przepis na ciasto, że nawet tak nieobeznany w kuchennych sprawach osobnik jak ja dał radę. I wyszło pysznie, więc grzechem byłoby nie podzielić się z Wami tym przepisem, bo może znajdziecie kiedyś chwilę, by je upiec. Ciasto u mnie jest z borówkami, ale można dodać też inne owoce. Na przykład truskawki. Innych jeszcze nie próbowałam. Zwłaszcza w okresie letnim jest to jedno z moich ulubionych ciast!
Składniki:
4 jajka
1 szklanka cukru
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 kostka margaryny
około 0,5 kg owoców

Wykonanie:
Margarynę rozpuścić, ubić jajka z cukrem, dodać rozpuszczoną margarynę, następnie mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Dokładnie wyrobić ciasto (mikserem). Wyłożyć na blachę posmarowaną margaryną i posypaną bułką tartą. Na cieście ułożyć owoce. Piec około 40 minut w temperaturze 180 stopni w nagrzanym piekarniku.
Smacznego!

Szablon wykonany przez Tyler / Enjoy!